Cześć!!
Na początku chciałabym wszystkim moim czytelnikom życzyć ( trochę spóźnione ale wybaczcie ) Wesołych świąt tym co są na weterynarii wytrwałości, a tym co chcą się tutaj znaleźć aby się Wam udało! Trzymam kciuki. A reszcie (bo pewnie nie tylko weterynarze mnie czytają) życzę Wam spełniania się, realizowania marzeń oraz rozwijania pasji :)Wracają do głównego wątku chciałabym dzisiaj trochę opowiedzieć o swoich pierwszych praktykach. Jak widać da się :) Wszystko się da, chociaż ludzie straszyli że się nie wyrobię, że to bez sensu. Z własnej autopsji powiem Wam nigdy nie sugerujcie się zdaniem innych, czekajcie aż sami wyrobicie sobie opinię o tym wszystkim. Jestem na tej uczelni już wystarczająco długo by zauważyć że panuje wiele mitów które nie pokrywają się z moimi własnymi odczuciami. Chociaż wiadomo co człowiek to inna opinia. Ale udało się i od 3 tygodni chodzę do kliniki. Wiadomo na początku patrzą trochę krzywo w końcu to dopiero 1 rok nie mam za dużo do zaoferowania poza chęcią pomocy i uczenia się. Ludzie dają szansę, a doktor pochwalił mnie, że już tak wcześnie się tym interesuję. Powiedział że czasami to nawet studenci 5 roku nie wiedzą jak tutaj trafić a ja zaczęłam już na 1 roku. Bardzo mi się podoba, bo mogę mieć kontakt ze zwierzęciem i liznąć trochę weterynarii od praktyki. Może nic wielkiego, ale dla mnie nawet tak drobne rzeczy jak zrobienie zastrzyku to jest już coś. Mój lekarz to naprawdę cudowny człowiek, mogę z nim porozmawiać jak z rówieśnikiem, poza tym pokazuje mi wiele rzeczy np różne wyniki, badania abym mogła zrozumieć temat od podszewki. Naprawdę świetna sprawa. To też z jednej strony taka ucieczka od tego natłoku nauki, chociaż wiadomo że teraz będzie coraz gorzej bo sesja zbliża się wielkimi krokami. Ale postaram się zagospodarować chociaż kilka godzin w tygodniu aby móc tam zajrzeć. Z każdą kolejną wizytą mogę zrobić coś więcej, spotykam się z ciekawymi przypadkami które utwierdzają mnie tylko w przekonaniu że jestem w odpowiednim miejscu i że właśnie tego chcę. Czuję że wykorzystuję mój czas najlepiej jak mogę. Podczas gdy moi znajomi chodzą na imprezy ja siedzę w klinice, ale wiecie co? Nie żałuję bo wiem że to kiedyś zaprocentuje, a poza tym to nie kara ale własny wybór i sprawia mi to dużo przyjemności. Chyba nigdy nie czułam się jeszcze tak szczęśliwa. To chyba najlepsza odpowiedź dla tych niedowiarków którzy we mnie nie wierzyli, jak widać radzę sobie całkiem dobrze. I nie żałuję że tyle musiałam przejść aby się tutaj znaleźć, bo było naprawdę warto. I mam nadzieje że to zmotywuje wszystkich którzy już tracą nadzieję. Moi kochani nie poddawajcie się! Bo wygrana smakuje o wiele lepiej gdy kosztowała nas tyle wysiłku. Ale chyba trochę odbiegam od tematu, ostatnio robię się taka sentymentalna. Wracając do moich praktyk w czasie ostatniej mojej wizyty wraz z doktorem spuszczaliśmy pięknemu persowi płyn z płuc, podejrzewaliśmy że to nowotwór ale okazało się że to przepuklina która uciskała na płuca i serce. Kotka czekała długa operacja aż 3h!!! Poza tym mieliśmy psa z nowotworem moglam oglądać komorki nowotworowe pod mikroskopem, był też mały kociaczek z okropnym świerzbem w uchu! A poza tym dużo pacjentów których czekały zastrzyki lub seria badań. Doktor nauczył mnie jak wkładać wenflon, jaka igła do jakiego leku etc. Świetna sprawa, na razie robię małe kroczki, ale z każdej wizyty staram się wyciągnąć jak najwięcej mogę.